KRYSTYNA
KONECKA
FAREWELL, CORNWALL…
…And no sooner I
stood at the bottom of the ocean
longing to tame
the armoured spine of a living shell,
than I rushed like
light towards the land. To escape
the chase of the
rise with the snout full of foam.
I only just
stopped above the precipice of myths
where the oceans
live from eternally alive springs,
when this primal
landscape with gale in heathery fields
and a celtic
cross, was taken away from me.
With each step
immersing into the mysteries’ darkness,
with every
glance into the past of mouldy antiques
where the space
like a locket in a drop on the stone,
with each moment of astonishment - like a moment passing
I return to my
world. With a handful of sky and pebbles.
Farewell,
Cornwall…
TRANSLATED BY EWA SHERMAN, ENGLAND
*
ŻEGNAJ, KORNWALIO…
… i zaledwie stanęłam na dnie oceanu
pragnąc oswoić grzbiet pancerny żywej muszli,
już pędziłam jak światło do lądu. By uciec
przed pościgiem przypływu z
pyskiem pełnym piany.
I ledwie przystanęłam nad mitów urwiskiem
gdzie z wiecznie żywych źródeł żyją oceany,
zaraz mi ten
pierwotny pejzaż odebrano
z wichrem na
wrzosowisku i krzyżem celtyckim.
Z każdym krokiem w
tajemnic mrok się zanurzając,
z każdym spojrzeniem w
przeszłość
zwietrzałych antyków
gdzie w kropli na
kamieniu przestwór jak medalion,
z każdą chwilą zdumienia – jak
chwila mijając
powracam w świat swój. Z
garstką nieba i
kamyków.
Żegnaj, Kornwalio…
THROUGH THE MIST
For Krysia
Januszewska
Going. I still
don’t know where. And from what origin.
And in the
direction of what chasms. And withouth whose
hand while losing
my way in the fog. And barely
guessing the
cautionary sings on the horizon.
Darkness envelops
me. From looking out for the trail
I am
undoubtedly going blind. My feet wounded
on the run, walk
and dance, in a dream and in pursuit
of nothing. As
deceptive as unconcern of birds.
Thus orienteering
myself by the confusing sounds –
cricet’s whisper,
love’s song, verbose silence, explosion’s
roar, crying of
child, of mother, conversions’ sobbing,
golden horns
withouth strings, eternal fears of the bells,
strings and keys
underneath the hand of virtuosos –
I know. Wherever I
get – I won’t return. I won’t…
TRANSLATED BY EWA SHERMAN, ENGLAND
**
POPRZEZ MGŁĘ
Krysi
Januszewskiej
Idąc. Wciąż nie wiem dokąd. I od źródeł jakich.
I ku jakim przepaściom. I bez czyjej
dłoni
we mgle się rozbijając. I na
nieboskłonie
domyślając się ledwie
ostrzegawczych znaków.
Mrok mnie oblepia.
Od wypatrywania szlaku
Już chyba ślepnę. Moje stopy
poranione
w biegu, marszu i
tańcu, we śnie i w pogoni
za niczym. Tak
zwodniczym jak beztroska ptaków.
Orientując się zatem na mylące dźwięki –
szept świerszcza, śpiew miłości, wielomówną ciszę,
huk eksplozji,
płacz dziecka, matki, szloch nawróceń,
złote rogi bez sznurów,
dzwonów wieczne lęki,
pod dłonią wirtuozów smyczki
i klawisze –
wiem. Dokądkolwiek dojdę – nie wrócę. Nie wrócę…
IN THE SNOW
It has fallen. On
mountain hills. On trees. On waters.
It has grounded,
like stretcher, field’s naked greyness
for the light
shades of frosty landscape
with the wolf’s
track across. And the lonely bird.
The snow is
pearly. It sparkles dead-dark-grey bushes
into the jewellery
shop window. On the whiteness
there are white
ermines with black tails running.
Safe. Because the
time of kings’ coats is extinct.
Silver death
sculptures the space. Underneath shoots of life
in the cosy belly
of Earth. In the cradle of waiting
before the
floating ice begins to break like a fragile wafer.
And so the
Christams Eve will last in white-colourful silence
with a spot of
robin among hoar-frost and a flame of hind,
TRANSLATED BY EWA SHERMAN, ENGLAND
***
W ŚNIEGU
Już spadł. Na górskie
zbocza. Na drzewa. Na wody.
Zagruntował, jak
blejtram, pola nagą szarość
pod świetliste odcienie
mroźnego pejzażu
z wilczym tropem
na przełaj. I ptakiem samotnym.
Perli się śnieg. Roziskrza
martwo-bure chaszcze
w witrynę z biżuterią. Po bieli śmigają
z czarnymi
ogonkami białe gronostaje.
Bezpieczne. Bo już przebrzmiał czas
królewskich płaszczy.
Srebrna śmierć rzeźbi przestrzeń. Pod nią kiełki życia
w przytulnym
brzuchu ziemi. W kołysce czekania
nim kra zacznie się dzielić jak kruchy
opłatek.
I tak potrwa
wigilia biało-barwnej ciszy
z plamką gila wśród szronu i
płomieniem łani,
aż się lody i śniegi zmiłują nad światem.
KRYSTYNA KONECKA
BIALYSTOK, POLAND
No comments :
Post a Comment